
Mam takie wspomnienie z liceum. Jedna z pierwszych lekcji języka polskiego. Klasa to wciąż zbiór obcych dla siebie nastolatków. Mamy przynieść ulubiony wiersz, a wybrane osoby mają przeczytać swój na głos. Za chwilę będę się chciała zapaść pod ławkę.
Pod ziemię nawet! Pani z polskiego typuje oczywiście mnie. Przyszłam na tę lekcję z Krzysztofem Kamilem Baczyńskim. Wstaję i drżącym głosem czytam „Westchnienie”. „A o czym jest ten wiersz, Agnieszko?”, pyta polonistka. Agnieszka nie wie. Lubi jego rytm, każdy wers, uwielbia Baczyńskiego, ale totalnie nie potrafi interpretować poezji. I stoi czerwona jak burak, i wie, że na polskim, niepytana, już nigdy się nie odezwie. Miłość do tego przedmiotu chwilowo zamarza, do Baczyńskiego – jest gorąca do dzisiaj, mimo wszystko.
I wciąż odkrywam o nim coś nowego. Co tam złoty pociąg i bursztynowe komnaty, kiedy trafia się na akwarele przedstawiające ukochanego psa Baczyńskiego – jamnika Dana. Przy misce, śpiący, zbliżający sznupę do kaktusa… I staram się sobie wyobrazić tego romantyka i wrażliwca, jak rysuje łapy, uszy, głaskany codziennie łeb. W szkole był dla nas tylko poetą. Dzisiaj dowiaduję się, że „marzył o karierze ilustratora-grafika, posiadał w tym kierunku widoczne uzdolnienia”[1]. Chciał studiować w warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. Koledzy ze szkoły zapamiętali go jako niezłego rysownika.
I są takie wspaniałe instytucje jak Muzeum Literatury w Warszawie, które przygotowało wystawę wirtualną o tym życiu, które trwało tylko 23 lata, a było tak piękne i intensywne. Teraz każdy może coś odkryć o Baczyńskim dla siebie: baczynski.muzeumliteratury.pl/
[1] bit.ly/3Zg2rlK [dostęp: 6.12.2024].